"I po co mi to było?" – Maraton Warszawski

"I po co mi to było?" – Maraton Warszawski post thumbnail image

Relacja Maćka: Maraton Warszawski to wielkie święto biegowe w stolicy Polski. Poza główną imprezą, do której biegacze przygotowują się cały rok, można było wystartować na 5 kilometrów, a i również znalazły się odcinki dla dzieci – od 100 do 1500 metrów. Ludzie zmierzali w okolice stadionu narodowego całymi rodzinami aby zobaczyć jak na murawę wbiegają najwytrwalsi, ludzie z charakterem i wolą walki! 12063552_1662349430718684_7307072521705785321_nWiększa część naszej ekipy stawiła się już na samym starcie maratonu w okolicach pierwszej setki, aby dać motywacje Piotrowi, Leszkowi, Andrzejowi, Marcinowi i Łukaszowi. Nieodłączny transparent naszego małego fanklubu zawisł na płocie i okrzykami zagrzewaliśmy biegaczy. Miło jest zobaczyć jak pojawia się zdziwienie na twarzach naszych maratończyków, którzy widzą ponad 15 osobą grupę skandującą ich imiona. No ale cóż, minęli nas, więc teraz oni niech biegną a my ruszamy na start. A co! Nie będziemy gorsi 😉 „Bieg na piątkę” jest towarzyszącą imprezą dla mniej zaawansowanych biegaczy lub ludzi, którzy jeszcze nie „dojrzeli” do maratonu. Świetna, szybka i prawie płaska trasa, bez dużej ilości zakrętów. Większa część z Rozbieganego Sulejówka w tym biegu postawiła bardziej na radość z biegania niż na zmagania z wynikiem. Ustawiliśmy się w kilku grupach, mniej więcej żeby nie przeszkadzać sobie w pokonywaniu dystansu. Jedni na końcu, inni w środku, a trenera wygnał sędzia na pierwszą linię (tak – mój trener kazał stawać mi z przodu;) zgłupiał) Sam bieg dość prosty z mojej strony, złapać tempo 4:00 i trzymać, co się udało. Ale wracając do grupy, widząc uśmiech na ich twarzach można stwierdzić, że to są przykłady ludzi, którym ten sport daje naprawdę dużą frajdę. Po biegu mało było pytań o czas, w tym dniu liczyli się tylko maratończycy. 12027823_751797731595674_7795729586088991431_n12043156_1662348757385418_6523742943961450864_n12039622_1662348850718742_4862237995692930598_n                         12042766_751797701595677_2491418658844297189_nSzybka zbiórka, zdjęcie i ruszamy na trasę! Dzięki Leszkowi B. byliśmy cały czas na bieżąco z czasami chłopaków. „Jak biegną? Trzyma tempo? Zdążymy?” te pytania powtarzały się dosłownie co chwila. Wysiadamy przy miśkach nie ma czasu na dalsze podróże i podążamy w okolice 39 kilometra. Tam naszym oczom ukazywały się sylwetki kolejnych biegaczy, jedni trzymali tempo, inni truchtali ale nikt się nie zatrzymywał. Na twarzach zawodników widniało skupienie i radość gdy słyszeli nasze wsparcie i oklaski. Muszę przyznać, że z nerwami wyczekiwałem Piotra, bo czasy które dyktował Leszek niestety słabły, „co się stało? osłabł aż tak? może noga?’ W końcu dziewczyny krzyczą „Jest! Dawaj Piotrek jesteś Wielki!”. Nasz mobilny punkt z wodą leciał jak szalony między kolejnymi maratończykami. Transparenty w górze, gwizdki, trąbki i oklaski nadawały rytm. Patrząc na tempo Piotra nie mogłem pozwolić aby zwolnił! Wiedziałem jak dużo czasu i pracy poświęcił na przygotowania i jak ważny był czas! Stoper uruchomiony, wkraczam na trasę. Najważniejsze tempo (4:30) i zasłaniać od wiatru. No i oczywiście motywacja! Nie czekałem na jego odpowiedzi, ba nawet na jego wzrok, najważniejszy był czas! Jak widziałem, że nie odpuszcza, słucha się rad, to co chwilę im bliżej stadionu to podkręcałem tempo. O dziwo można po 40 kilometrze jeszcze przyspieszać! Powiem Wam, że miło się patrzy na zwycięzców pokonujących samych siebie na mecie!   Relacja Piotrka: Wieczór. Ten bieg miał być moim docelowym jesiennym startem. Wiem, że jesień dopiero się zaczęła, ale tak sobie zaplanowałem rok. A niestety wszystkie okoliczności wskazywały na to, że nie uda mi się pokonać tego maratonu tak, jak sobie wymarzyłem (długotrwała kontuzja, przeziębienie). W ograniczony sposób, ale przygotowywałem się do ostatniego dnia. Wieczór przed był dla mnie prawdziwym koszmarem – trema, chwile zwątpienia. Ale zasnąłem pogodzony ze standardową myślą – dam z siebie wszystko. Przygotowanie. Rano ceremonialne śniadanie (jak zawsze przed startem – kanapki z białym serem i konfiturą wiśniową) i w drogę .Przed zawodami lubię się wyciszyć i przygotować fizycznie oraz wewnętrznie w dużym spokoju. Dlatego przyjechałem na Stadion Narodowy z dużym zapasem. Na spokojnie się przebrałem, zostawiłem rzeczy i już godzinę przed startem byłem w swojej strefie. Koncentracja, lekka rozgrzewka, koncentracja. Dystans maratoński pokonałem już kilkukrotnie i mam do niego ogromny szacunek. Nauczony doświadczeniem wiem też, że akurat tutaj dużo ważniejsza jest rozgrzewka głowy niż ciała…. Dlatego przez tę godzinę pokonałem trasę w wyobraźni kilkukrotnie. Przypominałem sobie gdzie mają być podbiegi, punkty odżywiania i jak mantrę powtarzałem plan taktyczny. A ten był dość prosty – cały bieg utrzymywać tempo 4:30. Tam gdzie się da, trochę przyspieszyć, żeby wyrobić sobie zapas na podbiegi. Start. 10,9,8,7…… Start. Tylko spokojnie – nie wyrwać za mocno. Plan, plan i jeszcze raz plan. A 100 metrów dalej ktoś mnie z tego „tunelu” wybija głośnymi okrzykami. Oczywiście – ekipa Rozbieganego Sulejówka z trenerem Maćkiem i nieodłącznym transparentem 🙂 Najwspanialsi jakich można sobie wyobrazić kibice przyszli dopingować nas już na starcie (oprócz mnie z królewskim dystansem mierzył się też Andrzej, Leszek, Marcin i Łukasz). No dobrze, to teraz tym bardziej trzeba się skoncentrować i robić swoje – nie mogę zawieść siebie, Maćka i tych wszystkich wspaniałych biegaczy z Sulejówka. Trasa. Biegło się komfortowo pod względem „logistycznym”. Pierwsze kilometry były trochę gęste, ale po mniej więcej sześciu już zaczęło się przerzedzać 😉 Punktów nawadniania i odżywiania było bez liku. Nie wiem czy to ja tak szybko biegłem, czy naprawdę było ich tak dużo (pewnie to drugie), ale miałem wrażenie, że co chwilę ktoś mi podaje wodę. I bardzo dobrze – poza uzupełnianiem płynów naprawdę potrzebowałem od czasu do czasu chlapnąć sobie coś zimnego na głowę. Do 25-go kilometra biegło mi się rewelacyjnie. Sporo kilometrów przebiegłem z tempem 4:22, a zdarzały się też takie 4:18 i 4:19. Oczywiście tam, gdzie można było to zrobić bez większego wysiłku. Cały czas w głowie miałem 4:30. Taktyka zaprocentowała w drugiej części biegu, kiedy zmęczenie zaczęło się kumulować a na trasie zaczęło się pojawiać coraz więcej podbiegów (miałem wypracowany zapas!). Przy krótkich dystansach podbieg na wylocie tunelu, wiadukty czy estakady nie są czymś zabójczym. Ale po pokonaniu półmaratonu to są już miejsca, które bolą… A najbardziej bolała ulica Sanguszki. Ludzie nie lubią tego podbiegu podczas biegu Powstania, a teraz wyobraźcie sobie pokonywanie go po 34 kilometrach, kiedy to przed oczami rośnie ściana. Z każdym kilometrem wyższa. Nie każdemu udało się ją przebić – mijałem sporo biegaczy, którzy przechodzili do marszu. I na Sanguszki i później. A to była grupa pierwszych kilkuset biegaczy…. . Co tu dużo mówić; ja też miałem ochotę stanąć. Oj jak bardzo miałem ochotę 🙂 Ale nie – obiecałem dać z siebie wszystko, to dam. Nie będę słuchał tych podszeptów. No to biegłem dalej…. Bez przerwy, bez zatrzymywania, od początku do końca…. 4:30… wytrwam! 12019762_1661929507358018_6142845343465841072_nKońcówka. Od 36go kilometra liczyłem już każdy metr do mety. Skupienie maksymalne. Nie zauważałem nic i nikogo. Aż nagle ktoś biegnie mi na przeciw. Centralnie na czołowe zderzenie 🙂 I jeszcze z dwoma kubkami zimnej wody. To Emilia – ekskluzywny punkt nawadniania strefy kibica Rozbieganego Sulejówka! Okazało się, że to już 40-sty kilometr, a poza Emi, na poboczu stoi cała ekipa i zagrzewa maratończyków do walki. Był też Maciek. I co zrobił trener? Pomachał? Nie…. wszedł na trasę i pokonał ostatnie kilometry ze mną. Ramię w ramię. Pomagał mi trzymać tempo, zagrzewał do walki do ostatniego metra. Ja już byłem naprawdę zmęczony i nie odzywałem się ani słowem – starałem się trzymać w ryzach oddech. Maciek biegł obok, krzyczał i nie pozwalał mi poddać tempa. Chwilami biegliśmy, hmmm, trochę szybciej niż w planie na cały maraton ;). Na stadion wbiegliśmy razem, Maciek zwolnił i zza moich pleców powiedział „I to jest już Twoje, gratulacje, lecisz!„, a ja pociągnąłem do mety. Fajny moment, proste ale piękne słowa – dzięki! Wynik. Udało się. Osiągnąłem coś, o czym nawet nie śmiałem marzyć jak zaczynałem biegać. Pokonałem maraton w czasie 3:12:48. Dało mi to 371 miejsce w klasyfikacji generalnej (356 wśród mężczyzn) na ponad 6500 biegaczy! Co ciekawe – jest to wynik o 22 sekundy lepszy od pierwszego oficjalnego rekordu Polski w maratonie z roku 1924 (Stefan Szelestowski)! 🙂 Może mało istotne, ale to odniesienie strasznie mnie motywuje do zrealizowania kolejnego marzenia maratońskiego…… Tegoroczny cel osiągnąłem. I nie zrobiłem tego tylko dla siebie. Zrobiłem to też dla nich! – dziękuję Maciek, dziękuję przyjaciele z Rozbieganego Sulejówka!  


  Wyniki Maratonu Warszawskiego:
  1. Piotr Bułka – 3:12,48
  2. Leszek Kielak – 3:26,03
  3. Andrzej Fabisiak – 3:26,36
  4. Marcin Leśniak – 3:49,02
  5. Łukasz Krawcow – 4:20,55
  Wyniki „Bieg na piątkę”:
  1. Maciej Czyż – 20,18
  2. Paweł Gryz – 21,47
  3. Jarek Kwiatkowski – 22,43
  4. Jadwiga Gryz – 22,57
  5. Irmina Sosińska – 23,52
  6. Konrad Bąkowski – 24.01
  7. Dorota Jarzębska – 24,53
  8. Mariusz Jarzębski – 24,53
  9. Ewa Fabisiak – 25,59
  10. Katarzyna Siporska – 27,04
  11. Dariusz Pieńkowski – 27,35
  12. Kamila Trochimiak – 28,20
  13. Piotr Diksa – 28,46
  14. Emilia Oziębło-Zaręba  – 29,22
  15. Małgorzata Gniado – 31,18
  16. Iwona Jeznach-Ćwiek – 32,39
  17. Magdalena Maciejewska – 35,31
  18. Elwira Bielawska – 35,48
  19. Sebastian Naszewski – 38,26
 ]]>

5 thoughts on “"I po co mi to było?" – Maraton Warszawski”

  1. Aż mi się łza w oku zakręciła podczas czytania relacji! Piotr już widzisz, po ostatnich trzech km z Maciejem, że Twoja rola w Biegu Powstania był nieoceniona :*
    Panowie jesteście wielcy! Naprawdę jeszcze raz bardzo Wam gratuluje! Mam nadzieję, że kiedyś i ja spełnię swoje marzenie o królewskim dystansie 🙂
    Ekskluzywny, mobilny punkt nawadniania poleca się na przyszłość 😛
    A Rozbiegany Sulejówek to naprawdę coś więcej niż grupa biegowa – bez Was niewiele by to wszystko było warte <3

  2. Mi również daliście kopa na samym końcu biegu do tego stopnia, że znalazłem w sobie moc żeby przyśpieszyć w końcówce i ostatni kilometr maratonu był moim najszybszym kilometrem 🙂 wielka biegowa piona dla WAS !!! 🙂

  3. Kochani – to był wspaniały dzień. Maratończycy w pięknym stylu ukończyli królewski dystans a my wszyscy mogliśmy cieszyć się ich zwycięstwem. I jeszcze jako matka dodam, że postawa wszystkich biegaczy z Rozbieganego jest wzorem dla moich dzieci. One po prostu chłoną tą atmosferę i wierzę, ze dzięki temu w przyszłości będą dobrymi, mądrymi ludźmi.
    I za to też dziękuję Maćkowi i Wam wszystkim!

  4. Dzięki !!! dzięki wszystkim którzy uczestniczyli w tym naszym biegowym święcie, za atmosferę i całą otoczkę z tym związaną – Dzięki wspaniałym kibicom Rozbieganego bez których pewnie ciężko było by pokonać te pozostałe 3 km , nie zapomnę nigdy tego widoku i zaskoczenia widząc mobilną Emilkę podającą wodę i tyle znajomych twarzy które głośnym dopingiem naprawdę dodały nam skrzydeł i pozwoliły szybciej dobiec do mety – Dzięki takiej grupie fajnych ludzi z niecierpliwością będziemy czekać na kolejne wspólne zawody. 🙂

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *